Długo zastanawiałam się, jak rozpocząć ten wpis. Bo minął rok - fakt, minął nawet rok i jeden miesiąc. Według ostatnich zaleceń dermatolog - nie powinnam przesiadywać na słońcu.
Ale ja uwielbiam słońce! Byłam mocno niepocieszona, gdy w zeszłe wakacje skazano mnie na siedzenie w domu... Teraz wreszcie mogę (bez podniesionego ciśnienia strachu) wyłożyć się na leżaku i kąpać w słońcu. Hmm, są tego konsekwencje.
Wśród tych pozytywnych - wiadomo - świetny humor, który wynika z uwarunkowań biologicznych człowieka. Dalej - nabrałam koloru! Nie opalałam się nigdy jak szalona, tak jest i teraz, jednak w zeszłym roku byłam naprawdę w kolorze ściany. Opalanie zaczęłam od dwóch krótkich sesji na solarium. Tutaj pewnie odezwie się mnóstwo osób, które uważają, że to niebezpieczne. Moja teoria brzmi tak: trzeba przygotować mega białą cerę na ostre spotkanie ze słońcem. 5-6 minut na solarium to nie samobójstwo.
W tym miejscu podzielę się ciekawostką. Gdy pierwszy raz poszłam na solarium, zabezpieczyłam twarz kremem poleconym przez dermatolog - SVR Rubialine Creme SPF 50. Generalnie, gdy wychodzę na zewnątrz, staram się nim smarować. Po pierwszym solarium było ok. Natomiast idąc na drugą sesje, postanowiłam, że go nie użyję. Żeby złapać koloru - stwierdziłam, że to czas na mały-duży krok do przodu. Wszystko było w jak najlepszym porządku, tylko po 2-3 dniach pojawiło się kilka wyprysków na twarzy. To był też moment "przedokresowy", więc nie skazywałam jeszcze promieni solaryjnych na stryczek. Wszystko szybko się zagoiło - plus poretinoidowy. Jeśli już coś się pojawia, to bardzo szybko umiera. Zależność między wyskakującymi niespodziankami a promieniami słonecznymi zauważyłam trochę później, gdy pojawiłam się na słońcu bez zabezpieczenia. Przebywałam na nim trochę więcej czasu, więc wszystko stało się jasne. Jeśli chcesz mieć czystą cerę - zabezpieczaj się przed słońcem! Dekolt też! Myślę, że przy stuprocentowym "nakremowaniu", moja twarz byłaby gładziuteńka. Ale moje nastawienie do idealnej buzi trochę się zmieniło. Naprawdę wyluzowałam.
Druga sprawa związana jest ze wspomnianym już cyklem miesiączkowym. Pod koniec cyklu zauważam wzmożony łojotok i kilka małych wyprysków. "Wzmożony" to może za duże słowo, w porównaniu z tym co się działo przez kilka ładnych lat mojego życia z trądem, jednak na co dzień skórę nawilżam, a przed okresem zdarza się być delikatnie świecąca. To, co się pojawia jest naprawdę malutkie i nie przypomina tego, co miałam na twarzy jeszcze rok temu.
Blizny są wyraźnie płytsze i odbarwiają się, tracą czerwony odcień. Używam także kremu Uriage AquaPRECIS, który nawilża cerę i odżywia. Myślę, że to dobry krem. Współgra z moją twarzą. ;)
Dodatkowo w sytuacjach alarmowych, nie częściej niż raz na tydzień (tak naprawdę to jeszcze rzadziej) stosuję Fucibet z Rozexem albo Acnatac (retinoid) na noc. Wtedy na drugi dzień NIE MOŻNA zapomnieć o kremie zabezpieczającym przed promieniami UVA i UVB.
Po drodze byłam też u dentysty, żeby wyrwać nieszczęsną ósemkę. Całość przebiegła dobrze, bez nadmiernych krwotoków i tych spraw, jednak poinformowałam wcześniej, stomatolog, że miesiąc wcześniej odstawiłam leki.
Po drodze byłam też u dentysty, żeby wyrwać nieszczęsną ósemkę. Całość przebiegła dobrze, bez nadmiernych krwotoków i tych spraw, jednak poinformowałam wcześniej, stomatolog, że miesiąc wcześniej odstawiłam leki.
Podsumowując - moje życie po retinoidach jest godne (całego wcześniejszego poświęcenia). Niesamowicie czuję się, gdy nie muszę myśleć rano o obowiązkowej tapecie przed spotkaniem z kimkolwiek. W ogóle o niej nie pamiętam! Maluję twarz, gdy mam na to ochotę, albo chcę sobie zrobić pełny makijaż na szczególną okazję. Nie mam cery jak modelka z vogue'a (wiem, że po fotoszopie!), ale mimo to czuję się dobrze. Dzięki kuracji wreszcie wzrosła moja samoocena - tak ogólnie.
Kto walczy z trądzikiem - ten na pewno wie, że pewności siebie często brakuje z tego tytułu. Momenty, gdy musisz występować publicznie, rozmawiać z kimś twarzą w twarz (np. w pracy) i czujesz, że to co prezentujesz, jako osoba - jest słabe, gorsze, niepełnowartościowe. Bo masz ochotę schować twarz w piasek. - to minęło. Wreszcie mam czas na zastanawianie się nad naprawdę ważnymi sprawami (W CO SIĘ UBRAĆ). Mam czas dla siebie rano - piję kawę przez pół godziny, relaksuję się i przygotowuję mentalne do pracy. I jeśli mam ochotę - maluję się, jeśli nie - myję zęby, poprawiam rzęsy i biegnę gdzie chcę.
3 sierpnia idę na wizytę do dermatolog. Zapadnie decyzja o krioterapii od października - nie znam jeszcze szczegółów, ale na pewno się nimi z Wami podzielę.
Zamieszczam kilka obiecanych zdjęć twarzy.
mocno ściskam, różowatomi

















